Zgodnie z lokalnym czasem jest rok 1397. Dojechaliśmy do Iranu. Wiemy, że spędzimy tu co najmniej miesiąc. Na granicy zmieniamy nasze ubrania, zasłaniając nogi i włosy ruszamy dalej w kierunku gór, które nie widziały deszczu chyba już wieki.
Pierwszą noc spędzamy na suchym, jasnym od pełni księżyca szczycie z którego jeszcze widać Armenię. Drugiej nocy poznajemy Iran od środka. Bez chwili namysłu widząc jak zmagamy się z górą do swojego domu zaprasza nas sprzedawca arbuzów – Azmin. Z całą jego rodziną rozmawiamy językiem ciała, układamy z kolorowych lakierów do paznokci mapę państw, które przemierzyliśmy, aby trafić do niego.