Makao i Hong Kong

Historia ukryta w filiżance herbaty

19 marca 2019/Makao Hong Kong

”Tea makes eve­ry­thing bet­ter” – w lon­dyń­skich skle­pach z pamiąt­kami można nabyć kubek z taką, podno­szącą na duchu sen­ten­cją. Zasta­na­wia­li­ście się kie­dyś dla­czego her­bata tak bar­dzo koja­rzy się z Wielką Bry­ta­nią? 4 o’clock tea, after­noon tea, tea with milk, cuppa tea. Zapra­szamy zatem na zamor­ską podróż w cza­sie. Kto był dobry z geo­gra­fii ten znaj­dzie na połu­dnio­wym wybrzeżu Chin dwa mikro pań­stwa: Makao i Hong Kong. A z histo­rii może pamię­ta­cie, że to pierw­sze długo nale­żało do Por­tu­ga­lii, a dru­gie do Wiel­kiej Bry­ta­nii. Teraz można połą­czyć fakty i napi­sać, że angiel­scy kupcy przy­pły­nęli i spro­wa­dzili her­batę do ich kraju. Nie, nie było tak pro­sto.

Tea! Bless ordi­nary eve­ry­day after­noon tea!Aga­tha Chri­stie

Moda na picie her­baty w Anglii zaczęła się wśród ary­sto­kra­cji; był to tru­nek orien­talny, bar­dzo drogi, a przy tym gorzki. Trzeba było go sło­dzić rów­nie dro­gim i impor­to­wa­nym cukrem, a smak łago­dzić mle­kiem. Jak to zwy­kle bywa spo­łe­czeń­stwo naśla­duje elity i picie her­baty sta­wało się coraz bar­dziej modne. A wraz z modą rosło zapo­trze­bo­wa­nie. Chiny były w tym cza­sie kra­jem zamknię­tym i samo­wy­star­czal­nym i nic, poza srebrną walutą, Anglia nie była w sta­nie zaofe­ro­wać w zamian za zło­ci­sty tru­nek. Wywo­że­nie sre­bra i pła­ce­nie nim było zupeł­nie nie ren­towne. Anglicy jed­nak szybko roz­wią­zali ten pro­blem. Statki z macie­rzy­stego kraju zabie­rały wełnę, którą wymie­niano w Indiach (rów­nież Bry­tyj­skich) na opium. Opium było szmu­glo­wane do Chin, Chiń­czycy szybko uza­leż­nili się od nar­ko­tyku i stwo­rzył się nowy rynek do han­dlu. W prze­ciągu dwu­dzie­stu lat Bry­tyj­czycy uza­leż­nili ponad 10 milio­nów Chiń­czy­ków. Dyna­stia Qing, aby chro­nić swo­ich oby­wa­teli i rynek, zaczęła nisz­czyć trans­porty opium, co dopro­wa­dziło do dwóch Wojen Opiu­mo­wych. Chiny prze­grały star­cie z roz­wi­niętą flotą euro­pej­ską i zostały zmu­szone nie tylko do odda­nia Makao i Hong-Kongu, ale także otwar­cia innych por­tów dla nie­li­mi­to­wa­nego han­dlu. Także han­dlu opium, które pogrą­żyło kolejne miliony Chiń­czy­ków i ich rodziny.

Co zostało z tej histo­rii? Dwa mia­sta które wró­ciły pod skrzy­dła pań­stwa chiń­skiego. Cho­ciaż głównie są zamiesz­kałe przez Chiń­czy­ków, to zacho­wały swój euro­pej­ski tem­pe­ra­ment. Makao spo­kojne, z pie­szymi, wąskimi ulicz­kami, szybko zapeł­nia­ją­cymi się chiń­skimi tury­stami prze­nosi nas w myślach na ulice Lizbony. Można kupić por­tu­gal­skie pastéis de nata, sło­dy­cze, pamiątki. Zro­bić zdję­cia na tle roman­tycz­nych ruin kate­dry. Wie­czór spę­dzić w jed­nym z wielu kasyn i hoteli sty­li­zo­wa­nych na Paryż lub Wene­cję. Hong-Kong dla odmiany jest szybki, tęt­niący życiem. Niczym w Lon­dy­nie, w pię­tro­wych tram­wa­jach i pod­ziem­nych żyłach płyną ludzie; z kawą ze Star­bucksa, mod­nie ubrani, o poranku do cen­trum peł­nego biu­row­ców, wie­czo­rem w prze­ciwną stronę, na pery­fe­ria, do małych i nie­bo­tycz­nie dro­gich miesz­kań.

Cen­tra Makao i Hong-Kongu są jak gra tetris. Na małej prze­strzeni wer­ty­kal­nie układa się klocki-budynki w podob­nym kształ­cie, aby wypeł­nić każdą wolną dziurę. Oba kraje kuszą współ­cze­snych przy­by­szy, szcze­gól­nie chiń­skich oby­wa­teli, w wyra­fi­no­wany, zaka­zany u nich spo­sób. W Makao wszyst­kie drogi pro­wa­dzą do eks­klu­zyw­nych kasyn w któ­rych doba nie roz­gra­ni­cza się na dzień i noc, a na „gra­nie” i „nie gra­nie”. W Hong-Kongu tuż w pobliżu portu, skąpo ubrane panie ofe­rują różne usługi, a ulotki zachę­cają do sko­rzy­sta­nia z ero­tycz­nego masażu.

Jedna rzecz jest wspólna dla obu kra­jów. Piękna, nie­tknięta natura. Mia­sta wci­snęły się w każdy moż­liwy skra­wek pła­skiego lądu, jed­nak strome wzgó­rza nie pod­dały się urba­ni­za­cji. Ta natura jest dla nas jak nar­ko­tyk, po czasie spędzonym w mie­ście szu­kamy jej gdzie tylko się da. W Hong-Kongu uwio­dła nas na dużej. Gdy prze­nosimy się na nie­wielką wyspę Lan­tau, na dwa tygo­dnie wsią­kamy w dżun­glę nasłu­chu­jąc jej świer­go­ta­nia, recho­ta­nia, bzy­cze­nia i chrobotania. Do tych wszyst­kich dźwię­ków bar­dzo szybko się przy­zwy­cza­jamy, tak jak do braku cie­płej wody pod­czas pobytu u Diny – Niemki, miesz­ka­ją­cej na wyspie od kil­ka­na­stu lat. W zamian za wikt i opie­ru­nek poma­gamy jej w two­rze­niu per­ma­kul­tu­ro­wej oazy. Budu­jemy z gliny, prze­ra­biamy stare na nowe, uczymy się o sym­bio­zie fauny i flory. Już pierw­szej nocy nasz mikro pokój dzie­limy z małą jasz­czurką. Jasz­czurka, oprócz swo­ich umie­jęt­no­ści zwin­nego cho­dze­nia po ścia­nie, tak nas nie dziwi, jak histo­ria „oca­la­łego” koguta prze­cha­dza­ją­cego się w ogro­dzie pomię­dzy drze­wami mango i bana­nowca.

Nieg­dyś w Hong-Kongu wie­rzono, że jeżeli umrze czło­wiek, jego duszę w zaświaty pomaga dostar­czyć kogut. Po śmierci dusza trans­mi­to­wana jest w ciało ptaka, któ­rego należy wypu­ścić na wol­ność, aby tam został roz­szar­pany przez zwie­rzęta, a dusza mogła udać się tam, gdzie jej wła­ściwe miej­sce. Sprawę kom­pli­kuje fakt, że współ­cze­śnie posia­da­nie koguta czy kury bez licen­cji jest nie­le­galne. Czy to ozna­cza­łoby, że ludzie na wyspie są nie­śmier­telni lub to, że ich dusze nie mogą zna­leźć wła­ściwej drogi?

Ze śmier­cią sym­bo­licz­nie zwią­zany jest też motyl. – Motyl? ze zdzi­wie­niem zapy­ta­li­śmy Isanę, patrząc na lata­jące wokół wio­sen­nych kwia­tów motyle o naj­pięk­niej­szych kolo­rach na świe­cie. Ona prze­ra­żona ich wido­kiem opo­wie­działa nam jak w dzie­ciń­stwie stra­szono ją i inne dzieci. Zoba­cze­nie motyla, w szcze­gól­no­ści czar­nego, ozna­czało śmierć bli­skiej osoby. I choć jest już doro­słą kobietą, bez­gra­niczny, para­li­żu­jący strach w niej pozo­stał.

A i nie zapominajmy o bawołach i krowach, które niegdyś służyły miejscowym rolnikom w ciągnięciu pługów na polach ryżowych. W latach siedemdziesiątych rolnicy porzucili uprawy, a tym samym zostawili zwierzęta w samopas. I tak blisko 50 lat chodzą wolne po wyspie, przypatrując się wszystkim zmianom. Tym infrastrukturalnym i konsumpcyjnym. W czasie naszego pobytu kilka z nich z ciekawości zawędrowało do supermarketu, aby tam podelektować się owocami, których na wyspie coraz mniej.

Opuszczamy wyspę. Wracamy do zgiełku. Droga na lotnisko okazuje się nieprzejezdna dla rowerów. Wielopiętrowe skrzyżowania, wiadukty, wszędzie z przekreślonym znakiem jednośladu. Gubimy się wśród magazynów szukając bocznej drogi albo chociaż chodnika. W równie nieprzyjaznym dla rowerów Makao, w drodze na prom, dostaliśmy pierwszy mandat za przejazd przez most. Tam zignorowaliśmy zakaz. Policjanci na motocyklach znaleźli nas już po drugiej stronie. Nie dali się przekonać aby nas tylko pouczyć, a na pytanie którym mostem mogliśmy legalnie przejechać usłyszeliśmy, że żadnym.

Co myślisz?

© 2018 Przed namiSkontaktuj się z nami