Polonezköy

"Niech rozchodzą się na cały Adampol śpiewy wasze i śmiechy (...)"

20 lipca 2018/Polonia

„Drodzy kochani Rodacy! Przysłowie polskie mówi: „gość w dom, Bóg w dom” więc bardzo proszę być jak u siebie, korzystać z owoców, do Waszej dyspozycji ogrody, domek, itd. Niech rozchodzą się na cały Adampol śpiewy wasze i śmiechy. Wszystkim życzę zdrowych, miłych, radosnych wakacji a w całym życiu szczęścia i pomyślności wszelakiej.”

Zosia Ryży, Adampol 27 IX 1975

Stambuł został zjedzony przez samochody. Pięć pasów w jedną i pięć w drugą stronę, estakady, tunele, bajpasy sprawiają, że 20 milionowe miasto jest niemal niewidoczne. Aby przez niego przejechać należy włączyć koncentrację na najwyższym poziomie i zrozumieć wszystkie znaczenia klaksonowej orkiestry.
Wszystko zmieni się, gdy wsiądziemy na prom. Płynąc przez Bosfor możemy w błogiej ciszy obserwować jak woda wypełnia szczelinę między kontynentami. 20 kilometrów za Istambułem leży Polonezköy. Być może nigdy nie usłyszelibyśmy o tej wiosce, gdyby nie to, że na trasie naszej podróży zaznaczyliśmy wszystkie ośrodki polonijne. I choć kontaktu z mieszkańcami szukaliśmy od dawna, przed przyjazdem nie dotarliśmy do nikogo, kto czekałby na nasz przyjazd.

Jechaliśmy z pewną niepewnością czy w Polonezköy naprawdę znajdziemy Polaków. W centrum było dużo hotelików, pensjonatów i restauracji wypełniających się w weekendy mieszkańcami Stambułu szukających wytchnienia od dużego miasta. Zatrzymaliśmy się w cieniu drzew przy niewielkiej tabliczce z polskim jadłospisem zapraszającym na racuszki i pierogi do „Gospody”. Tym sposobem trafiliśmy do domu trzypokoleniowej rodziny.
Gospodyni Agnieszka po kilku minutach rozmowy zaoferowała nam gościnę w swoim pensjonacie. Pisząc o gościnie nie mamy na myśli tylko wiktu i opierunku, ale też dużo serdeczności, rozmów w ogrodzie, a przede wszystkim kontaktu z innymi mieszkańcami.
Agnieszka, jej córka Sylwia i pomocnicy z Polski, Iraku i Turkmenistanu sprawili, że poczuliśmy się wyjątkowo. Z jednej strony byliśmy traktowani jak goście, z drugiej jako „swoi”, z którymi można obierać ziemniaki, wzruszać się na polskich animacjach, rozmawiać o przyszłości tego miejsca i wspominać życie w Warszawie. Już pierwszego wieczoru Agnieszka zaproponowała nam spotkanie z Antonim.

Antonii, starszy pan, z siwą brodą i ogoloną na łyso głową. Na początku powoli i nieśmiało się poznajemy, ale po chwili Antonii z wielkim entuzjazmem opowiada nam swoje historie, mocno wplecione w historię Polonezköy. Historie stają się tym bardziej żywe, gdy krążymy wspólnie po wsi; od cmentarza, przez dom pamięci Zofii Ryży, aż po jego dom rodzinny. „Żyjemy już 170 lat” mówi – przekazujemy sobie język dziadków, pielęgnujemy tradycję i wiarę.

Wieś pierwotnie nazwaną Adampol założył książę Adam Czartoryski chcąc tu utworzyć drugi po Paryżu ośrodek emigracyjny. Wioskę zasiedlili emigranci spod zaboru rosyjskiego, z powstania listopadowego, wojny krymskiej czy uciekinierzy z Syberii. W momencie rozkwitu liczyła ponad 200 osób. Antonii snuje opowieści o sympatii Słowackiego –  Ludwice Śniadeckiej pochowanej na tutejszym cmentarzu, o emigrantach, którzy zostali Paszami – wysokimi urzędnikami przy boku sułtana. W miejscowym domu pamięci historia staje się coraz bardziej aktualna. Dowiadujemy się, że oprócz Ataturka – ojca Turków, wioskę odwiedzili Bartoszewski, Wałęsa, Kwaśniewski, a tych wszystkich Antonii pamiętał osobiście. Dla nas najciekawsze stają się osobiste historie mieszkańców: o polowaniach, o kreatywności i trudach życia, o emigracjach za chlebem…

Następnego dnia poznajemy jeszcze Fryderyka, obecnego wójta, idziemy na spacer po pięknym lesie a wieczorem na mszę odprawianą w dwóch językach chociaż wszyscy w kościele są Polakami. Wieczór spędzamy z rodziną Agnieszki rozmawiając w ogrodzie. Dobrze, że na mapie świata można trafić do takich miejsc i spotkać takich Polaków.

Skomentowano (1)

Co myślisz?

© 2018 Przed namiSkontaktuj się z nami