Przejeżdżając przez Węgry można było dostrzec ład i porządek. Podobieństwo ulic, równe rzędy domów, dominanty kościołów, rabaty kwiatów i żółte linie ścieżek rowerowych przecinające prawie każdą wieś, sprawiały wrażenie kraju szytego na miarę. Jednak detale nadały mu unikatowości. Detale takie jak tablice z nazwami miejscowości napisane w starowęgierskim języku Szekely–Hungarian, oznaczające dla jednych powrót do „korzeni” i szukanie piękna w historii, dla innych są to symbole pulsujących nacjonalistycznych postaw.
Dla nas Węgry to również kraj pomników: od bohaterów po frywolne ciała kobiet w fontannach, czy tych nostalgicznie wpatrzonych w brzegi Dunaju.
Przejeżdżając od miasta do miasta najbardziej koncentrujemy się na spotkaniach z ludźmi, nieustannie odkrywając różne zbiegi okoliczności. Od pierwszego noclegu w wiosce nieopodal Győr, gdy w domu zamiast gospodyni, która w tym czasie świętowała swoje 50 urodziny w Anglii, spotykamy młodą dziewczynę z Nowej Zelandii. Johanna przyjechała tu na chwile, aby w zamian za wikt i opierunek zająć się malowaniem, naprawą i pielęgnacją roślin.
Sytuacja spania w domu bez gospodarza zdarzyła nam się jeszcze dwukrotnie.
W Keskement swoje mieszkanie udostępniła nam Judit, która wymieniając liczne swoje aktywności wspomniała, że przez 20 lat pracowała w Studiu Filmowym, czy Robert z Szeged, którego mieszkanie – czytelnia, uchroniło nas przed całodziennym deszczem.
W Budapeszcie czekając na spotkanie z Polonią, odkryliśmy społeczność „Warmshowers” – platformy dla rowerzystów na całym świecie, którzy goszcząc siebie nawzajem, wymieniają się historiami z wypraw jednośladem. Pierwszymi naszymi gospodarzami w Budapeszcie była para Ewa i Zoltan. Zapaleni speleolodzy, których dwa ulubione środki transportu są na literę T: Trabant albo Tandem. Spędzamy miły wieczór na odkrywaniu podobieństw i różnic w naszych narodach. Na kolejne noce zostajemy zaproszeni do mikro mieszkania Ewy i Atylii. Pary podróżników, którzy chociaż mieszkają na Węgrzech to sercem i ciałem są mocno związani z kulturami wschodu. O wczesnych godzinach rannych, jeszcze przed pracą, wymykali się po cichu z mieszkania, żeby powitać poranne słońce asanami jogi.
Inspirujące spotkania, to tylko fragment naszego wyjazdu. Znaczna część to przejazd z punktu do punktu. Od tych kilku godzinnych, po te 100 kilometrowe. Wielogodzinna jazda na rowerze uruchamia inny rodzaj koncentracji. To już nie projekty, rozliczenia, wydarzenia, ale skupienie przede wszystkim na tym, jak ciało reaguje na temperaturę, zmęczenie, nieustanny balans na rowerze i dynamikę z jaką zauważa i omija się dziury w asfalcie. To głowa wypełniająca się pomysłami i piosenkami z dzieciństwa, a później odreagowująca bogatymi snami podczas wielogodzinnego snu. A do naszej porannej rutyny postanawiamy włączyć rozciąganie i jogę.
A Węgry opuszczamy z nowym kulinarnym odkryciem: świeżym Langosem (czytaj Langoszem), czyli smażonym plackiem drożdżowym polanym śmietaną i posypanym grubą warstwą tartego sera. Porządna dawka kalorii na długi dzień w drodze.
Hej,
nazywamy się Weronika i Kamil i miło nam, że udało Ci się trafić na naszą stronę. Dzielimy się na niej naszą wspólną pasją - podróżowaniem. Czytaj, oglądaj, a jeśli masz pytania to pisz śmiało!
Przeczytaj więcej o nas
Skomentowano (1)
Dobrego langosza można zjeść tylko na Węgrzech! Ma być posmarowany zaprawą z czosku, posypany serem tarym i polany śmietaną.