Serbia

Zardzewiały skarb

26 czerwca 2018/Polonia

Zasta­na­wia­li­ście się kie­dyś, gdzie są Wasze uko­chane samo­chody z lat dzie­więć­dzie­sią­tych? Gdzie teraz jeździ Wasz Golf II i Audii 80?
Śpie­szymy z odpo­wie­dzią: wiodą przy­jemny żywot na zaku­rzo­nych dro­gach Ser­bii, wśród pól i nie­otyn­ko­wa­nych domów z czer­wo­nych pusta­ków. To był powta­rza­jący się widok na naszej tra­sie wio­dą­cej bocz­nymi dro­gami. Ale Ser­bia ma też drugą, bogatą twarz kraju roz­wi­ja­ją­cego się. Na mapie jest kawał­kiem terenu wyrwa­nym z Unii Euro­pej­skiej, przez nią wie­dzie główna droga tran­zy­towa do Buł­ga­rii i Tur­cji, po auto­stra­dzie śmi­gają kli­ma­ty­zo­wane samo­chody. Wjeż­dża­jąc do miast widzimy zadbane dep­taki pełne ludzi przy­jem­nie spę­dza­ją­cych czas w popu­lar­nych kawiar­niach a dar­mowy, bez­prze­wo­dowy inter­net zaciera gra­nicę bycia i nie­by­cia w EU. Nie­stety jest czarny punkt na mapie, który nie pozwoli wejść Ser­bii do wspól­nej Europy – nie­roz­wią­zany kon­flikt w wie­lo­na­ro­do­wo­ścio­wym Koso­wie, gdzie Ser­bo­wie bez końca będą się licy­to­wać z Albań­czy­kami kto i kiedy wyrzą­dził wię­cej krzywd.

Nie­za­leż­nie z jaką Ser­bią się sty­ka­li­śmy, bied­niej­szą czy bogat­szą, witano nas z uśmie­chem i ser­decz­no­ścią. Pierw­szy zapa­mię­tany przez nas obraz po prze­kro­cze­niu gra­nicy to wóz konny a na nim para z kil­ku­me­tro­wym dobyt­kiem prze­róż­nych przedmio­tów, z jed­nej strony przy­po­mi­na­jący górę śmieci, z dru­giej stos arte­fak­tów, któ­rym można nadać „dru­gie życie”.
Obraz przy­po­mina kadr z bra­zy­lij­skiego doku­mentu „Waste Land” o ludziach pra­cu­ją­cych na wysy­pi­sku śmieci, w któ­rym boha­ter mówi: „Pokaż mi swoje śmieci, a powiem Ci kim jesteś”. Z parą na wozie oprócz spoj­rzeń, wymie­ni­li­śmy nie­winne uśmie­chy. To miłe, zwłasz­cza, że ostat­nie lata w dużych mia­stach, jak War­szawa czy Bir­min­gham, przez które codzienne prze­jazdy na rowe­rach były bar­dziej ano­ni­mowe i nie­wi­doczne.

Naszym głów­nym punk­tem było odwie­dze­nie Osto­ji­ćeva, małej wio­ski na pogra­ni­czu serb­sko – węgier­sko – rumuń­skim w któ­rej nie­gdyś osie­dlili się emi­granci z Wisły. Ich potom­ków nie spo­tka­li­śmy, pew­nie dla­tego, że dwa dni spę­dzi­li­śmy w domu pani Renaty, która 44 lata temu prze­nio­sła się tu z Wro­cła­wia. Dom wypeł­niony opo­wie­ściami i dziećmi sąsia­dów, któ­rych gospo­dyni od lat uczy pol­skiej kul­tury. To nie­ty­powe doświad­cze­nie usły­szeć rom­skie i serb­skie dzieci śpie­wa­jące nasze pio­senki.

Omi­ja­jąc drogi płatne, nasza trasa wio­dła głów­nie przez pola i góry. Bli­skość natury nasu­wała raz po raz zaska­ku­jące pyta­nia: „Kiedy ostat­nio widzia­łeś świe­tliki?”, „Jak bociany decy­dują czy osie­dlić się w Pol­sce czy w Ser­bii?” (Na szczę­ście nie muszą zwra­cać uwagi na poli­tykę danego kraju, czy fakt, że gniazdo leży na tere­nie Unii Euro­pej­skiej lub nie).

Kilka nocy spę­dzi­li­śmy w mia­stach w Nowym Sadzie, Bel­gra­dzie i Niszu. Naszymi gospo­da­rzami byli: Ivan – ani­ma­tor podró­żu­jący nie tylko po festi­wa­lach fil­mo­wych, ale także karetką po byłych kra­jach związku radziec­kiego. I Milena spe­cja­listka od science fic­tion i apli­ka­cji inter­netowej do orga­ni­za­cji klas w szko­łach gdzie każdy uczeń zamie­nia się w kosmicz­nego awa­tara.

Co myślisz?

© 2018 Przed namiSkontaktuj się z nami